Strona główna / Co zrobiliśmy / Aktualności / Wyprawa IntraCOM.pl: Bieszczady 2.0.

Wyprawa IntraCOM.pl: Bieszczady 2.0.

27 KWI 2012

IntraCOM.pl na szczycie Wielkiej RawkiW kwietniowy weekend (20-22.04), tydzień przed majówką, wyjechaliśmy w Bieszczady. Była to już druga wyprawa pracowników IntraCOM.pl w te dzikie góry (relację ze pierwszego znajdą Państwo tutaj). Czemu po raz drugi to samo miejsce? Po zimie spędzonej w biurze, mając za oknem widok jedynie na katowickie ulice, potrzebowaliśmy odnowy i świeżego powietrza. Bieszczady zapewniły nam obie te rzeczy, a także kilka innych, zupełnie nieplanowanych wrażeń.

 

Zapraszamy do zapoznania się ze szczegółową realacją z wyjazdu Bieszczady 2.0.

Dzień pierwszy – łyk historii i topografii regionu

Nasze spotkanie z Bieszczadami rozpoczęliśmy bardzo spokojnie od wizyty w sanockim Skansenie. Pod fachowym okiem miejscowego przewodnika zapoznawaliśmy się z życiem mieszkańców Galicji przed erą Internetu, a nawet elektryczności. Nie zdzwiło nas zatem, że w wśród zaprezentowanych na ryneczku warsztatów nie było żadnego należącego do web-designera ;).

Podczas podróży do bazy noclegowej zatrzymaliśmy się, aby zobaczyć zalew i zaporę na Sanie. Trafiliśmy na sam początek sezonu turystycznego, więc nie było jeszcze zbyt dużo ludzi (latem nad Soliną nie da się przejść swobodnie, a co dopiero zaparkować), dzięki czemu nie staliśmy w kolejkach i samo zwiedzanie przebiegło szybko i sprawnie. Zaoszczędzony czas udało nam się spożytkować przy zabytkowej cerkwi w Hoszowie, która ma swój epizod filmowy w "Wilczych Echach" - klasycznej opowieści o "polskim dzikim zachodzie", jak nazywano ten region Polski krótko po wojnie.

Po przyswojeniu podstawowej wiedzy na temat historii i topografii regionu bieszczadzkiego dotarliśmy do Pensjonatu "Kira" położonego w Woli Michowej. Dolinę otaczają niższe partie gór, a niedaleko płynie rzeka Osława odzielająca pasma Beskidu Niskiego od Bieszczad. W tym malowniczym zakątku, omijanym przez zdobycze cywilizacji raczej szerokim łukiem, założyliśmy bazę wypadową i zregenerowaliśmy siły przed czekającymi nas wyzwaniami w trakcie wspinaczki na szczyt Małej i Wielkiej Rawki.

Dzień drugi – wejście zimowe na Rawki i burza gradowa

Dzień zaczęliśmy wcześnie i ambitnie. Zaraz po śniadaniu wsiedliśmy do busa, który zawiózł nas na Przełęcz Wyżniańską pod masywem Wielkiej Rawki. Przy początkowo sprzyjającej, słonecznej pogodzie (czemu "początkowo" okaże się nieco później) rozpoczęliśmy wędrówkę, a tym samym przygodę z właściwymi Bieszczadami. Co prawda burzowe chmury nad Tarnicą i Połoninami dawały powodu do niepokoju, ale dużo większe trudności pokonujmy w naszej codziennej pracy, więc nastroje były bojowe.

Rawki przywitały nas śniegiem po pas, który znacząco utrudniał drogę na szczyt. Wspólna, mozolna wspinaczka, urozmaicana wyciąganiem kolejnych członków ekipy zapadniętych po uda w białym puchu (choć trudno go w tym kontekście tak określić, bo lekki to na pewno zmrożony śnieg nie jest) dała nam nieco w kość, ale było naprawdę warto. Widoki, jak mawia klasyk, bezcenne. Podziwianie panoramy wysokich Bieszczad postanowiły nam utrudnić wspomniane wcześniej chmury, które nie tylko się nie rozwiały, ale dodatkowo przyniosły burzę gradową z piorunami.

Cali przemoczeni, po przebyciu trasy z Wielkiej Rawki w dół niebieskim szlakiem do Ustrzyk Górnych w rekordowym tempie, czekaliśmy na transport pod wiatą nieczynnej jeszcze kasy BPN. Czas uprzyjemniała nam ciepła herbata z prądem i posiłki regenaracyjne.

Po wysuszeniu i przebraniu się w nowe komplety ubrań, jeszcze tego samego dnia, pojechaliśmy zobaczyć tunel kolejowy zbudowany przez Austryjaków w początkach XX wieku. Choć obecnie nie jeżdżą już tamtędy pociągi, to trasa utrzymywana jest jako przejezdna. Przechodząc tunelem na drugą stronę znaleźliśmy się na Słowacji, czyli wyjazd był zagraniczny!! Na Słowacji szukaliśmy śladów po torach, które zmyślny inżynier rosyjski, pod naciskiem niezłomnej Partii, postanowił poprowadzić górami. Okazało się, że rosyjska myśl techniczna nie przetrwała próby czasu.

Uciekając po raz kolejny przed nadciągającym deszczem wróciliśmy do pensjonatu w samą porę na długooczekiwaną kolację, z baranem w roli głównego dania. Doprawiając posiłek staropolskim węgrzynem spędziliśmy długie godziny na "nocnych Polaków rozmowach".

Dzień trzeci – spokojne i baaaardzo długie pożegnanie z Bieszczadami

Trzeciego i niestety ostatniego dnia wyjazdu postanowiliśmy przejść łatwą i przyjemną trasę Wola Michowa - Hryszczata – Jeziorka Duszatyńskie – Komańcza. Po drodze mijaliśmy ślady okopów i umocnień ziemnych z czasów I Wojny Światowej (w Bieszczadach Austryjacy i Rosjanie toczyli ciężkie walki). Z tamtych czasów zachowały się także anonimowe mogiły zbiorowe rozsiane po całym zboczu masywu Hryszczatej.

Po drodze do Duszatynia zaskoczył nas niesamowity widok skąpanych w słońcu leśnych jezior, ukrytych w głębokiej głuszy. Było to jedno z lepszych miejsc do robienie zdjęć, więc postój był nieco dłuższy niż planowaliśmy. Z tego powodu opóźnił się czas dotarcia do punktu docelowego, czyli Komańczy – wsi położonej na zachodnim skraju pasma Bieszczad. Tym samym zakończyliśmy wyjazd forsownym marszem, szybkim pakowaniem i pośpiesznym wyjazdem z powrotem na Śląsk.

Nie znaleziono galerii.